Z przyjemnością dzielę się z wami historią Agnieszki, która zgodziła się opisać swoją historię życia i terapii. Mam nadzieję, że będzie dla innych inspiracją do tego, by zacząć własną terapię. Miłej lektury!
„Chciałabym się podzielić z Tobą moją historią choroby. A dla siebie – podsumować moją terapię, wyciągnąć wnioski, spojrzeć na to w formie całości, jako nowe najlepsze doświadczenie życia otwierające drzwi do wielu ścieżek. Ja wybrałam tę najlepszą dla siebie i mam zamiar to robić całe życie.
Wszystko zaczęło się hmm… dawno temu. Jako dzieciak zawsze byłam inna, trochę bardziej lubiłam chłopców, sprzedawałam naklejki z pokemonami, robiłam bransoletki z muliny, byłam małą business woman, po prostu lubiłam kasę, czasem zdarzyło mi się coś ukraść. W gimnazjum weszłam nieco w rockowe klimaty: glany, emo. W technikum dalej mając swój styl poczułam się odrzucana przez klasę. Dobrze się uczyłam, miałam też pracę weekendową, artystyczną, swoje hobby, którego niektórzy mogli mi zazdrościć. Było też kilku chłopaków, z którymi to zawsze ja zrywałam. Nie umiałam się zdecydować, który jest lepszy? Gnębiono mnie za to i nie akceptowano. W rodzinie zawsze byłam tą pierwszą, niegrzeczną, pyskatą, wiecznie nie dogadywałyśmy się z siostrą, a mama zaczęła być wrogiem. Pod koniec szkoły mama podjęła decyzję o rozwodzie z tatą. Od kiedy pamiętam rodzice zawsze spali osobno, kłócili się, brakowało rodzinnej atmosfery, czułości, rozmów a nawet wspólnych posiłków… Każdy miał swój świat. Tacie zdarzyło się podnieść rękę na mamę i siostrę… Stawałam w ich obronie. Kilka razy była nawet policja bo krzyczał na nas i wyzywał naszych chłopaków. Sam tato miał próbę samobójczą, zabrali go do szpitala. Ja wtedy mając 18 lat nie za bardzo znałam świat psychologii i chorób mentalnych. Nie zdałam sobie wtedy sprawy, że to w ogóle była próba samobójcza. Po rozwodzie rodzice dalej mieszkali razem. Było ciężko, gęsta atmosfera, ale nie było innej opcji. W sądzie walczyłyśmy o alimenty. Sama wtedy nie wiedziałam czyja to była „wina”. Ciężko na to patrzeć z mojej perspektywy. Dzisiaj widzę to zupełnie inaczej, ale to moja historia, a nie moich rodziców.
Uciekłam. Poznając mężczyznę 13 lat starszego wyprowadziłam się do innego miasta po 3 tygodniach znajomości. Przecież mnie kochał, odnalazł! ( zobaczył mnie pierwszy raz w autobusie i wyszukał na social media ), chciał uratować, wyrwać z domu, żeby było lepiej. Jako 19 latka nie byłam odpowiednio dojrzała na taki związek. Jasne, teraz to wiem, wtedy nie! Trwało to niecałe 4 lata. Było wielu innych seksualnych partnerów, przelotnych związków, płaczów i rozstań. Wróciłam do domu, ale uciekałam z niego jak najczęściej do kochanków i znajomych, nie lubiłam być w domu, czułam się kontrolowana. Mama mówiła, że traktuję dom jak hotel… Znów uciekałam. Kontakt z tatą został urwany przez wiecznie wojny o alimenty. On trochę się starał, ale to ja z siostrą go odpychałyśmy. A gdyby mocniej się starał? Poszłam w końcu na wymarzone studia na prywatną uczelnię do Poznania. W wakacje i w tygodniu musiałam sama na nie zarobić, bo po rozwodzie nie było kasy. Dawałam mamie na czynsz, jedzenie lub musiałam wynająć mieszkanie. Uczelnia dała mi możliwość wyjazdu za granicę, aby w końcu nauczyć się angielskiego. Było mi wstyd, że nie umiem mówić w tym języku.
Przeżyłam tam cudownie chwile! Byłam bogata! Euro, nowy język, nowi znajomi, imprezy, podróże, awans, hotele 5 gwiazdkowe! Mogłam wszystko! Po 3,5 miesiąca musiałam wracać do domu, aby zdać sesję, płakałam wracając. Po kilku miesiącach wróciłam, na szczęście, do mojego raju. Poznałam miłość mojego życia, pochodził z tamtego kraju. Był 5 lat młodszy. Kupiłam samochód, mogliśmy podróżować, poznawać kraj, na święta kupiłam mu wycieczkę do Portugalii, a On mi ulubione tarcze do zegarków, spędziliśmy pierwszą polską wspólną Wigilię, dbał o mnie, przychodził dać buziaka w wolnej chwili, kupował ciepłe skarpetki, piżamki, naszyjnik, kiedy miałam zły humor, gotował pyszne dania, najlepsze zupy. Miałam wszystko, czego człowiek może potrzebować do szczęścia: super pracę, cudownego mężczyznę, podróże, pieniądze, przyjaciół, rodzinę nie aż tak daleko. Nie byłam szczęśliwa. Raz było cudownie, a raz potrafiłam się popłakać w restauracji. Czasem po alkoholu miałam napady paniki, płaczu i chciałam iść do domu! Ale do którego domu ? Nie wiedziałam. Płakałam, nie znając powodu. Na trzeźwo i po pijaku. Potrafiłam w 1 godzinę mieć atak płaczu, ochotę na sex, a później jeszcze poszłam biegać, żeby uciec od tych dziwnych emocji.
Do psychologa wybierałam się od kilku lat. W końcu dla dobra siebie i mojego ukochanego przekonałam się do tego. On też miał w tym duży udział. Czas było coś zmienić. Dlaczego nie umiem być szczęśliwa mając wszystko ?
Wróciłam do Polski, mój chłopak szukał nam nowego mieszkania, pokoju w nowym mieście w którym mieliśmy zamieszkać, rozpocząć wspólne życie.
Rozpoczęłam terapię w styczniu 2017 roku. Mój ukochany przyleciał wtedy do Polski, poznał rodzinę, zwiedziliśmy kawałek kraju. Uwielbiał nasze jedzenie, mama go pokochała, rozmawiali nawet używając translatora. On próbował mówić po polsku! Odwiozłam go na lotnisko, nie pamiętam, kiedy tak bardzo płakałam, jakbym czuła, że coś złego nas czeka.Widziałam go ostatni raz w życiu… Zbliżały się walentynki, kupiłam mu elektronicznego papierosa i kartkę – wysłałam na jego nowy adres. On mi wysłał cudowną, różową kartkę, bardzo mu było głupio, że nie przysłał prezentu, ale ja nie potrzebowałam. Tak bardzo tęskniłam, że kupiłam już na luty bilet do niego na 3 dni. Tuż po Walentynkach. Chciałam z nim leżeć w łóżku, jeść fish & chips, patrzeć sobie w oczy i cieszyć się chwilą. Mama była cholernie zła o ten wyjazd, bo była po operacji kolana, a ja wyjeżdżałam. Zawsze musiałam robić po swojemu.
Dzień przed wylotem zadzwonił do mnie pijany, płakał, coś go dręczyło, kiedy za dużo wypił. Czasem w takich momentach nie był sobą.. Zrywał ze mną. To nie był pierwszy raz więc wiedziałam, że rano zapomni. Uspakajałam go tym, że zaraz przyjeżdżam i już za kilkanaście godzin się zobaczymy i wszystko będzie dobrze!
Nie zdążyłam – popełnił samobójstwo. Nigdy nie dowiem się powodów, nikt z nas. Wiem tylko, że mnie kochał, jedyną i do końca życia. Taką też zostawił ostatnią wiadomość w liście, który znaleziono obok niego. Zostawił też prezent walentynkowy. Najbardziej wartościowy, symboliczny, piękny pierścionek znany w jego kraju jako symbol miłości, przyjaźń i uczciwość. Dowiedziałam się od jego mamy o głębokiej depresji i poprzedniej próbie samobójczej. Nie mogłam sobie wybaczyć, że to JA nie wysłałam go na terapię!! Wspominał, że czasem się gorzej czuje, ale kontroluje to. Tak mówił, tak było, ale na trzeźwo. Na trzeźwo by tego nie zrobił, nie odważyłby się.
Zdiagnozowano u mnie border line. A tak naprawdę miałam wrażenie, że leczę się przez żałobę. Znów uciekłam, za granicę, w nowe miejsce. Przecież nikt nie rozumiał mnie tutaj w Polsce, nikt go nie znał, nie wie o co chodzi i jak mi pomóc. Jak płakałam ludzie pytali, co się stało? Jak to co ? On nie żyje! Po co pytasz. Nie mogłabym wrócić tam, gdzie razem pracowaliśmy. Wszędzie byłby On. I tak był, ale nie aż tak. Moje życie to był sen, praca, płacz, trochę jedzenia. I tak na okrągło przez kilka miesięcy. Znajomi mieli mnie w dupie, nie wiedzieli jak się zachować, więc milczeli, a ja tak bardzo ich wtedy potrzebowałam. Musiałam wziąć leki od psychiatry, które wydawały mi się zbyt dobre, czułam się radosna, przestałam płakać, było to cholernie dziwne, to nie był jeszcze moment, żeby czuć się dobrze! Jedynym dniem, który był dla mnie istotny to dzień spotkań z moją psycholog Alicją. Odbywałyśmy terapię na Skype. Czasem się udawało, czasem odwoływałam, bo nie miałam nastroju, czasem nie było internetu… Próbowała uczyć mnie obserwować, wyciszyć się, rozmawiać. Była wtedy moją jedyną Przyjaciółką, która umiała mnie zrozumieć i pomóc. Zbliżyłam się do jego rodziców, zyskałam w nich drugą rodzinę na około rok po Jego śmierci. To oni byli ze mną w tych złych i dobrych chwilach, oni wiedzieli co czuję i jak rozmawiać. Bali się rozmawiać o Nim, nie wiem dlaczego, a ja chciałam opowiadać, wspominać! Raniłam ich tym, ale chciałam, żeby wiedzieli, jakim był cudownym człowiekiem.
Po raz kolejny uciekłam, do innego kraju, moim małym samochodzikiem, który przywodził mi wiele wspomnień. Potrzebowałam szczęścia, próbowałam zmian, powoli szukałam siebie. Zaczęłam się trochę gubić w terapii, chciałam ją zakończyć, bo znów czułam się nieszczęśliwa, a Alicja nie umiała mi pomóc. Postawiłam sobie pewne cele życiowe. Chciałam zmienić pracę, całkowicie obrać nowy kierunek.
Wróciłam do Polski na początku 2019. Alicja zawsze powtarzała o regularnym śnie, aktywności fizycznej, zdrowym trybie życia. Łatwo się mówi. Zachorowałam, miałam małe problemy żołądkowe: alkohol powodował wymioty, jedzenie biegunki nie mogłam jeść, bałam się. Przeczytałam jedną książkę „Detoks ciała i umysłu, czyli od czegoś trzeba zacząć”. Od tego zaczęłam. Zdrowy, regularny sen, odstawiłam alkohol, niezdrowe, smażone jedzenie, zaczęłam się ruszać, uzależniłam się od endorfin, poznałam cudownych ludzi na kursie w kierunku mojej nowej kariery, wynajęłam tanią, śliczną kawalerkę. Dzisiaj mija prawie 10 miesięcy od kiedy jestem w Polsce, około 5 miesięcy temu zakończyłam moją terapię, przestałam potrzebować mojej psycholog. Popłakałam się, kiedy Alicja mi to powiedziała, bałam się kończyć, bałam się zostać sama, a może jeszcze mi się pogorszy? Moją wisienką na torcie jest terapia grupowa dialektyczno – behawioralna. Traktuję ją jako rozwój mentalny, pomoc w zrozumieniu siebie, świata, tego, co nas otacza i innych ludzi, umiejętność radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych i rozwiązywanie problemów.
Z tatą odzyskałam kontakt ponad rok temu, z mamą – po prostu odpuściłam, stałam się mądrzejsza, ustępliwa, cierpliwa, wyrozumiała i stałam się normalną córką. Mam obydwoje rodziców, cudowną rodzinę. Pracuję w nowym zawodzie, mieszkam w pięknym nadmorskim mieście, mam cudownych przyjaciół, tych nowych i tych od lat. Jestem w Polsce, nie zarabiam kokosów, bo pieniądze szczęścia nie dają. Akceptuję siebie, a nawet lubię bardziej, schudłam, żyję zdrowo, robię to, co lubię, pracuję mniej, skupiam się na sobie, rozwijam! Jestem ŚWIADOMA, umiem obserwować siebie, wiem, co czuję, wiem, co się dzieje, wiem, czego chcę. Już nie muszę uciekać, nie mam od czego. Od siebie nie ucieknę, już nie muszę, bo robię to, co lubię. Żyję moim najlepszym życiem i jestem bardzo ciekawa co mi jeszcze przyniesie.
I co ?
I jestem szczęśliwa. Wyznaczyłam sobie cel, kiedy go osiągnę – wyznaczę kolejny. I tak bez końca. Nadal zdarza mi się mieć momenty kryzysowe ale teraz już mam tego świadomość jak sobie z nimi radzić!