Podczas pewnej sesji z panią J. wywiązała się rozmowa dotycząca poruszania tematu emocji w domu, w okresie dzieciństwa,
w szkole… 30 a nawet 20 lat temu nie było mowy o uczuciach na żadnych zajęciach, a pytanie „Jak się czujesz?” wielu kojarzy jedynie z parodiowaniem psychoanalityka (z kozetką w tle). I nawet gdy padała jakaś odpowiedź, brzmiała ona: „dobrze”
albo „źle”. To wszystko. Całe bogactwo świata wewnętrznego uproszczone, spłycone, ściśnięte w jednym słowie. Komu przyszłaby na myśl wypowiedź „Czuję smutek/przepełnia mnie radość/mam dużo złości w sobie”? Wielu osobom
te komunikaty wydają się jakieś takie… dziwne? Sztuczne? Być może dlatego, że nigdy lub bardzo rzadko były stosowane?

Jesteśmy tacy, bo nikt nas nie nauczył o tym mówić, nikt z nami nie rozmawiał o tym, co czujemy, a my niestety powielamy te błędy. Gdy dziecko płacze to mówimy „nie mazgaj się”, „chłopaki nie płaczą”. Gdy dziecku jest smutno to mówimy „nie przesadzaj”, „inni mają gorzej”. Gdy dziecko się boi – „nie możesz być taki strachliwy, inni będą się z ciebie śmiali”. Każda emocja staje się przez nas kontrolowana. Brak możliwości czy też umiejętności wyrażania emocji działa na nas frustrująco. Na zewnątrz uśmiechnięci, wewnątrz toczący emocjonalne piekło. Głęboko w głowie tkwi w nas przekonanie, że ujawnianie uczuć to słabość, której nie możemy okazać.

Obecnie ukazuje się wiele pozycji książkowych dla przedszkolaków, dzieci starszych a nawet niemowląt poruszających kwestie ludzkich emocji. Świetnie, młode pokolenia od najmłodszych lat będą operować pojęciami dotyczącymi przeżywanych stanów emocjonalnych. Świadomi rodzice kładą większy nacisk na dostrzeganie i nazywanie emocji u swoich dzieci. Psycholog pracuje niemal w każdej szkole (lub chociaż pojawia się w niej raz w tygodniu, próbując być na bieżąco z trudnościami uczniów w tej
i kilku pozostałych placówkach rozrzuconych po okolicy, łącząc etat w całość). Większość ludzi urodzonych w XX wieku nawet takiej skromnej możliwości nie miało.

Wiecznie tylko „nie marudź”, „nie becz”, „jesteś niegrzeczna”.

Od najmłodszych lat byłam świadoma, że mój ojciec pragnął syna – miałam nazywać się Michał. Chciałam zatem być silna
i odważna jak chłopcy, a jednocześnie musiałam być grzeczna i miła jak dziewczynki. Największym ciosem dla mnie były sytuacje,
w których słyszałam „jak będziesz taka niegrzeczna, to tata nie wróci z pracy” – pamiętam, że odczuwałam wówczas strach. Ojciec pracował na kolei i często nie było go kilka dni z rzędu, więc mój strach się nasilał. Chciałam być dla niego idealna, aby nie żałował,
że ma drugą córkę a nie upragnionego syna.

W dorosłym życiu wcale nie jest lepiej. Od mężczyzn wymaga się m.in. odwagi i odpowiedzialności. W mediach społecznościowych kreowany jest kult żony i matki idealnej: zawsze uśmiechniętej, pięknie wyglądającej w posprzątanym mieszkaniu i dziećmi zachowującymi się jak aniołki. Często żony i matki wstydzą się powiedzieć, że nie dają rady, brak im cierpliwości, są smutne i bezradne. Komu mają się poskarżyć? Zapewne od matki usłyszałyby: „nie narzekaj, za moich czasów było gorzej”. Mężowie często uważają, że ich praca jest bardziej męcząca. Dlatego nadal tłumimy emocje, a życie codzienne staje się jeszcze bardziej frustrujące. Dotyczy to również przeżywania emocji pozytywnych. Wyrażając przy kimś swoją radość z zakupu jakiejś rzeczy bądź zagranicznej wycieczki, narażamy się na zawiść i zazdrość drugiej strony. Bycie miłym i uprzejmym dla kogoś może być odebrane jako lizusostwo. Bycie szczęśliwym
z powodu udanego dnia może zostać skomentowane jako zachowanie po alkoholu – „Piłaś coś?” czy „Wariatka”.

Tłumienie emocji prędzej czy później zaczyna doskwierać. Dla niektórych nie jest jasne, skąd pojawia się duży dyskomfort, bóle somatyczne, zaburzenia snu, obniżony nastrój, ciągły niepokój…  Przyczyny zazwyczaj wiązane są z innymi obszarami. Szukając odpowiedzi na pytanie „Co się ze mną dzieje?” zaczyna się pełna diagnostyka medyczna: częste wizyty u lekarza rodzinnego
a później specjalistyczne: u kardiologa, neurologa (badania rezonansem magnetycznym, tomografia komputerowa), ginekologa, endokrynologa, dermatologa… Aż wreszcie którychś z lekarzy delikatnie proponuje konsultację psychologiczną. Pierwsza reakcja –  „No chyba sobie żarty robi! Nie zmyślam, że mnie boli! Ja naprawdę źle się czuję! To strata czasu!” Gdy kolejny specjalista (lub kilku następnych) ponownie wspomina o skierowaniu do psychologa, pacjent zaczyna się zastanawiać: „Może warto spróbować?”. Tak poznałyśmy się z panią J., która mierzyła się z silnym lękiem o zdrowie.

Przez całe życie starałam się sprostać wymaganiom innych. Bałam się, że ktoś źle mnie oceni. Często rozmyślałam jak postąpić,
by nie urazić innych i co zrobić, by byli ze mnie zadowoleni. Choć czasem było ciężko zadowolić wszystkich, starałam się być silna.
Tak też zaczęli mnie odbierać: „ty zawsze dasz radę”. I owszem, radziłam sobie ze wszystkich sił – będąc w ciąży, pracowałam do dnia porodu, aby zadowolić kierowniczkę. W ten sposób wiele lat i w wielu sytuacjach „dawałam radę”. Gdy miałam gorszy czas
i potrzebowałam pomocy, słyszałam jednak: „Przecież ty zawsze sobie super radzisz”, „to nie problem, inni to mają problemy”.
Gdy źle się czułam, słyszałam: „ty nigdy nie chorujesz, nawet w ciąży pracowałaś do ostatniego dnia”. W ten sposób utwierdziłam się
w przekonaniu, że nie warto się nikomu zwierzać, bo i tak każdy wie lepiej.

Podczas psychoterapii klient ma okazję do przyjrzenia się swoim uczuciom związanym z bieżącymi, jak również przeszłymi doświadczeniami oraz nastawieniu do ich wyrażania. Stopniowo pojawia się coraz większa przestrzeń na emocjonalne przeżywanie istotnych zdarzeń życiowych. Człowiek zaczyna dostrzegać towarzyszącą mu gamę emocji, często złożonych, niejednoznacznych, o różnych odcieniach. Oprócz gotowości do ich uzewnętrzniania pojawia się docenianie ich potencjału. Traktowanie swoich stanów emocjonalnych jako wartościowych sygnałów z wnętrza (w przeciwieństwie
do postrzegania ich jako zbędnego, niechcianego ciężaru) niewątpliwie odgrywa istotną rolę na drodze rozwoju osobistego
jak i w procesie zdrowienia.

Serdeczne podziękowania dla pani J. za podzielenie się własnymi refleksjami (oznaczonymi kursywą).

Opracowała
Aleksandra Kaczmarczyk